wtorek, 29 listopada 2011

podaruj mi trochę słońca!

Skoro Muminkowi udało się oswoić Bukę, to i my, czlowieki, damy sobie radę z listopadem, zwłaszcza, ze już się kończy i, co by tu nie mówić, w tym roku był wyjątkowo litościwy ;-) Moje ulubione przeciwponurakowe oręże powstaje oczywiście w kuchni i mimo, ze nie wygląda jakoś szczególnie pociągająco, to pachnie i smakuje - obłędnie! zupa z pieczonych warzyw to nasz hit na jesień i zimę. Nie jest pracochłonna i szybko poprawia humor. W wersji bardzo gęstej, bez dodatku wody czy pomidorów, jest świetnym sosem warzywnym albo pastą na kanapki (tu można domieszać jakieś strączki) :-). 
Nie ma jednego przepisu - wszystko zależy od naszych upodobań, wyobraźni i tego, co mamy w lodówce ;-)
Moja ulubiona "mieszanka" to dynia, marchew, cebula (może być czerwona, sporo - dla złamania łagodnego smaku marchwi i dyni) i jedna cukinia. Pokrojone w kostkę warzywa układamy na blaszce, hojnie polewamy dobrą oliwą, posypujemy solą morską, ziołami prowansalskim i świeżo zmielonym kolorowym pieprzem, który nada zupie pikanterii. 


Następnie wykonujemy rutynową kontrolę jakości... 


... i pieczemy do miękkości, ustawiając pod koniec opcję "grill", dla małego rumieńca.


A potem - do gara! Podlewamy wodą (ilość zależy od tego, jaką konsystencję chcemy uzyskać). Jeśli dobrze doprawimy warzywa, zupie niczego już nie będzie brakowało. Miksujemy i wcinamy. Pyszka!
(za tło do zdjęcia posłużył mi papier projektu Agnieszki Sieńkowskiej z Makowego Pola :-) )


Drugi mój ulubiony zestaw to czerwone papryki (które stanowią większość), cebula, cukinia i bakłażan. Miksujemy z pomidorami albo sokiem pomidorowym. Tyz dobre :-))) A wszystko zdrowe, dietetyczne i optymistyczne! Mozna nawet ciężary podnosić ;-)))



Pees. A mając pełny własny talerz, nie zapominajmy o kumplach z domu i podwórka ;-))) Przy karmniku mamy już stałe rezydentki - w tym roku nie czaiły się tak długo, jak w zeszłym :-)
O 8 śniadanie, o 15 obiad - sikorki, proszę Państwa, znają się na zegarku :-)

wtorek, 22 listopada 2011

jak ten czas szybko leci,

...prawda? Dzień za dniem, tydzień za tygodniem... Patrzę na datę, nie było nowego wpisu prawie od miesiąca. Ale jesteśmy, jesteśmy! Tylko dekoracje się zmieniają. Najpierw feeria jesiennych barw, czerwienie, złoto; brodzenie w liściach - po same kolana, a w przypadku niektórych nawet i po pas, wystawianie ryjków do słońca i pobożne życzenia, żeby jeszcze tylko jeden taki dzień... i jeszcze jeden... i jeszcze ;-) 






Ale gdzieś w połowie swojego biegu listopad pokazał prawdziwe oblicze i zasnuł niebo szarością. Akurat byliśmy wtedy "wyjechani", co nie znaczy oczywiście, ze nieprzygotowani ;-)  Roztocze jest piękne o każdej porze roku :-)



Udało nam się przy okazji zrobić zdjęcie z serii "znajdz 10 podobieństw" ;-) Kazdy kto ma w domu małego osobnika wie, ze jest ich więcej, niz mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać ;-)))


Listopadowe klimaty nastały pełną ponurą gębą ;-) Ratujemy się herbatkami  z domowym sokiem malinowym, grzanym piwem (które mój mąz nazywa profanacją ;-)) i rozgrzewającymi, kolorowymi zupkami z pieczonych warzyw, o których będzie następny wpis. No i oczywiście - miłością :-) Czego sobie i Wam zyczę :-))))